kamiln95 kamiln95
151
BLOG

Ta kobieta.

kamiln95 kamiln95 Kultura Obserwuj notkę 0

 

 Była piękna. Zdumiewająca, zaskakująca i jednocześnie przewidywalna. Wspaniale pachniała. Do dziś, ile razy jestem w Rossmanie, czuję jej zapach. Po prostu była zajebista.  A może po prostu nie dostrzegałem jej wad? Kto je dostrzega, szczególnie zakochany facet? Gdy taki się zakocha, zawsze z tego będą kłopoty. Choć nieuświadomiony głupiec myśli, że tym razem będzie inaczej. Zdarzy się oczekiwany happy end, coś pójdzie lepiej niż poprzednio. 

 

 

Poznaliśmy  się... Dobre.. Po prostu spotkaliśmy się w barze. A gdzie indziej? Wtorkowy wieczór to tylko w barze. Taka tradycja. Gówno prawda, żadna tradycja. Każdy dzień jest dobry na picie, ale warto się oszukiwać. Wszedłem do baru jak zwykle. 

- Cześć. Powiedział znajomy mi dość barman. 

- Cześć. 

- Dwie kostki, jak zawsze? Nie musiał pytać o nic więcej. Po co pytać, czy słońce świeci? Tyle ma to samo sensu. Wtorek, więc whisky, single malt, z dwiema kostkami lodu. Co jak co, ale ulubionych drinków i starych przyzwyczajeń się nie zmienia. Raz dałem się ponieść emocją, albo po prostu byłem zbyt wstawiony i zamówiłem whisky z colą. Po pierwszym łyku już wiedziałem jaki błąd popełniłem. Niektórych lodów nie polewa się polewą czekoladową. Po prostu nie można. 

 

Nie będę opisywał jak się poznaliśmy. Wiadomo, czego oczekuje się od pięknej kobiety przy barze, a także chyba ona nie uczyła się u zakonnic. 

Rozmowa się kleiła. O dziwo. To chyba przez marynarkę i zegarek, wydaje się dzięki temu, bogatszy niż jestem. Dobrze, że moi dłużnicy o tym nie wiedzą. A wracając do sedna, obudziłem się rano. Zrobiłem kawę i naleśniki. Dżentelmen w każdym calu. Albo po prostu lubię gotować. Mniejsza z tym, wyszedłem, nie wiedząc nawet, czy zna mój numer. Trudno, czy to pierwszy raz? 

 

Po południu telefon, jakiś nieznany. O chuj chodzi? Pewnie kolejne zaproszenie na pokaz garnków, które same gotują, razem z Okrasą, bądź super oferta, 100 minut za darmo. Jednak odebrałem, jestem miły, to ich praca. Pogadam z ludźmi. Rozpoznałem głos, trudno go nie rozpoznać, bo choć paliła i pewnie do abstynentek nie należała (jaka różna wobec mnie..) miała ten przedziwny słodko-miodową barwę głosu. Boże, dlaczego ona nie ma mojego kaszlu?! Normalnie bym ją zbył, ale to nie było tak. Po prostu wzięło mnie. Choć może byłem ciekawy. Zaczęła opowiadać, kokietować. I dziś sam się sobie dziwię, dlaczego? A który facet zna odpowiedź. Zaproponowała spotkanie. Fakt, było miło. Dobra, było świetnie, ale znów? Zero niespodzianki, nuda itp. Zgodziłem się. 

 

Kolejne spotkanie. Jak różne od poprzedniego. Tanie wino, jakaś muzyka. Czego ona tam słucha? A nie sorry, Beatlesi, wiadomo. Nie rozczarowałem się. Koniec, choć mi już dawno znany, był interesującą perspektywą. Poczułem się dziwnie. Może szczęśliwy, ale przecież chory nie byłem, puls w normie, gorączka chyba też nie. Przesadziłem z tabletkami przeciwbólowymi? Nie.. to raczej nie to. Ona w sobie coś miała.. To nie da się opisać, to trzeba przeżyć. Od dawna się tak nie czułem. 

 

Związek? Za dużo powiedziane. Ja i związki, a Bóg jest czarny i wygląda jak Morgan Freeman. Taa jasne, każdy by tego chciał, ale zapewne rzeczywistość nas w pewnej chwili rozczarowuje. Niemniej, to chyba był związek. Dziwaczny, niekiedy żałosny, ale w tej ludzkiej żałosności, było ukryte swoiste piękno. Mój nieżyjący kumpel, którego nigdy nie poznałem, nigdy z nim nie gadałem, nigdy go nie widziałem, a jednak był i będzie moim kumplem, Frank Sinatra, śpiewał "idź własną drogą". I ja także szedłem tą swoją pokręconą, nierzadko kamienistą drogą, nie bawiąc się w Chrystusa, zamiast krzyża niosłem zazwyczaj flaszkę, bądź drugą paczkę fajek. I nagle, nie wiem skąd, coś uderzyło. A jednak, ksiądz miał rację. Cuda się zdarzają. Może nie cuda, w końcu wody w wino dotąd nie zamieniłem, ale, czy za każdym razem trzeba wygrać, aby coś zmienić? 

 

Trwało to trochę. Choć dla mnie, to była wieczność, piekło i niebo. Dzień, noc, sam nie wiem, kiedy, co, jak. Po prostu było. Czasem człowiek cieszy się, widząc słońce, a czasem narzeka, że pod koniec dnia to jednak nie on wygrał w totka. Tak musi być. Tak przynajmniej chcemy. Trwało to trochę, sam nie wiem ile. Cieszyłem się, że to, choć to takie kruche jak sen, o którym nawet nie wolno mi szeptać, nadal istnieje. 

Widząc ją, coraz częściej przestałem myśleć. Bo nie trzeba myśleć. To nie matma, tu 2+2=4, nie, nie. Pan Eistein tu by nie zaistniał. Nobla za to nie dają, ale co przy tym znaczy zaledwie milion i jakiś medal?

 

 

Pewnej nocy obudziłem się. Bądź, co bądź, ludzie się nie zmieniają. Przynajmniej nie powinni. W sumie, ludzie się nie zmieniają, ale niekiedy, po prostu dojrzewają. Obudziłem się, wstałem, poszedłem zapalić na balkonie. Po chwili podeszła do mnie, pytając: 

- Coś w Tobie jest. 

- Co konkretnie?

- Sama nie wiem. Ból, strach, radość, ambicja. Chciałabym wiedzieć. 

- Tyle chciałbym Ci powiedzieć.. 

- Ale nie powiesz. Usta, ręce, może serce tak mówi, ale Twoje oczy. Widzę je, w nich to siedzi. I dlatego nie powiesz. 

- Skąd wiesz? 

- Jestem kobietą, muszę Ci się tłumaczyć?

 

Miała rację, było jak dawniej, ale już wiedziałem. Już miałem pewność, której nie uznawałem. Widząc ją nazajutrz, widziałem, że mnie kocha. To był fakt. Faktem jednak było to, że widząc ją w głębi duszy mówiłem sobie: 

- O mój ptaszku, jeszcze siedzisz na mojej gałęzi, ale już rozglądasz się, gdzie by tu odlecieć. 

Czy miałem tego świadomość? Może, ale który palacz umierający na raka krtani odmówi sobie ostatniego dymka, mówiąc przy tym: 

- Cholera, może mi to trochę zaszkodziło w życiu. 

 

ta zdarzyła się niedziela. Niesamowita niedziela, choć szczerze ich znienawidziłem. Niedziele zawsze są przewidywalne, nudne, smutne. Niezależnie, czy wierzysz, czy nie. Czy w barze w poniedziałek jest promocja, czy też płacisz tyle, co zawsze, to zawsze jest niedziela. A jednak.. Nie odzywała się. 

A ja oczywiście, odpuściłem czwartą rundę, bo mało który z nas jest Rocky'm i zazwyczaj lubimy walkę przez nokaut.

Nie zadzwoniła, więc może wypiłem więcej. Idąc ciężko po schodach (tak na marginesie, współczuje ludziom, którzy umierają na zawał, na schodach. Jakie to smutne oferując takiego newsa sąsiadom, którzy za Tobą nie przepadają), spotkałem ją pod drzwiami. Ani to "Casablanca", ani "Przeminęło z wiatrem". Trudno nazwać 50-metrowe mieszkanie posiadłością ziemską, albo mieszkaniem nad barem. Po prostu stała i czekała na mnie. 

Noc jak każda inna, a jednak zupełnie różna od poprzednich. I nagle, poczułem..

"Gdzieś tu chyba zakpił los 

Ona brzydka, brzydki on 
A taka ładna miłość, aż nierealna wręcz "
Kto to śpiewał? Aha. Łobaszewska. Oj chłopie, wzięło Cię. Więc już koniec, skoro już coś takiego. 

Szkoda, wielka szkoda. Co jednak zrobić, gdy los chce inaczej? A do chuja Pana z losem. Sami kształtujemy tu wszystko, sami tworzymy i niszczymy. 

"Brzydka ona, brzydki on 
Mała stacja, kiepski bar 
A oni przytuleni, jakoś niezwykle tak"
Jakby się miał utlenić nagle światJednak szkoda, sentymentalny nie jestem, no chyba, że promocja na whisky, albo człowiek się dowiaduje, że Havel nie żyje (Boże, to już kilka lat, szkoda faceta, a nawet z nim nie piłem!). 

Obyło się bez płaczu. Choć kto wie, co ona czuła? Co ja w sobie poczułem? Rozstania są żałosne, bo co powiedzieć? Udawać chama, płaszczyć się, zaproponować przyjaźń? Nie, nie.. Na pewno nie to ostatnie. Miłości nie wolno kalać przyjaźnią. Tak mawiał Remarque i taka jest prawda. Koniec, to koniec. Trudno, a jednak.. naprawdę trudno.. 

Co ja wtedy powiedziałem? Chyba "cześć". No żesz.. Nie znam inteligentniejszych słów? A może.. To właściwe, tak nas chowano, odrzuć to, co jest słabe. Wiadome dla każdego, kto zna Rycerzy Jedi. A jednak, idiota ze mnie. Nie pierwszy, nie ostatni, ale idiota.. 
Poszedłem do domu. W łeb sobie nie strzelę. Raz, inne czasy, dwa, ani nie choruje na schizofrenię, ani nie mam pistolu. Upić się. Dobre, bo upić się warto, ale na to trzeba odwagi. Trzeba odwagi, aby pić pijany, gdy masz przy sobie telefon. Bo to zazwyczaj się źle kończy. Siedziałem w ciśnięty w fotel, paląc jednego za drugim, sam nie wiedząc, czemu ma to służyć. Nie zagłuszałem bólu, chciałem go wręcz poczuć. Kurwa, co ja jestem, jakiś pieprzony masochista, że lubię ból?! Najwidoczniej tak musi być.

Tak też było. I koniec opowieści moi państwo. 

*"W
szelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest niezamierzone i przypadkowe".
 


                                                                                                                                                                                    (-) K.

kamiln95
O mnie kamiln95

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura